wtorek, 20 września 2011

Vientiane - najspokojniesza stolica świata

Bywaliśmy już w różnych miastach będących stolicami. Różne były też ich przydomki. Na przykład Ułan Bator -stolica Mongolii jest najzimniejszą, najbrzydszą i najmłodszą stolicą świata*. To miasto spokojnie zasłużyło na swoje tytuły. Jednak to właśnie Vientiane- stolica Laosu nazywana jest w przewodnikach najspokojnieszą stolicą świata. Tak też jest w rzeczywistości. Dzięki naszej pracy na miejsu, poznajemy kraj i stolicę z zupełnie innych stron niż typowy turysta. Mieszkamy, jemy i spędzamy czas z lokalami. Świadomie unikamy miejsc zatłoczonych przez rzesze turystów, gdzyż wyjeżdżając w takie miejsca warto poznać rzeczywistą kulturę odwiedzanego kraju. Znowu przebywanie z lokalami daje nam możliwość uczestniczenia  w tradycyjnych buddyjskich obrzędach. Mało tego, mamy przejaciół, przewodników i tłumaczy w jednym. Miejscowi bardzo cieszą się, że dwóch Polaków przyjechało to Laosu, aby dać coś od siebie, a nie tylko brać jak typowy turysta. Zreszta samych turystów nie jest za dużo. Nasi mili towarzysze zabierają nas w miejsca, w które typowy turysta nie poszedłby lub po prostu by o nich nie wiedział. Jesteśmy też wyposarzeni w informacje jak ustrzec się przed naciąganiem cen, typowym dla sprzedawców widzących białe twarze (a jak białe twarze to na pewno bogate- to mogą płacić więcej).

Trochę o naszych znajomościach na miejscu. Cały nasz kontakt z Laosem zaczął się już Mongolii!! Poznaliśmy tam parę sympatycznych francuzów, którzy spędzili w Laosie prawie dwa lata. Przekazali nam oni kontakty do ludzi w Vientiane. Jedna z nich - studentka, bardzo ucieszyła się na wiadomość o naszej chęci pomocy w Laosie. To właśnie ona odebrała nas z dworca , ona zakwaterowała nas w pobliżu przedszkola "Little Star School". Ona poznała nas z dyrektorką przedszkola. To właśnie Nok - dyrektorka przedszkola bardzo pozytywnie nas przyjęła. Zapewniła nam mieszkanie (o naszych warunkach mieszkaniowych w najbliższym poście) oraz objęła iście matczyną opieką. Poznaliśmy już jej całą rodzine (a jest tej rodziny około 30 osób). Niemal co drugi dzień gdzieś nas zabiera, jemy kolacje z jej rodziną. Śpiewamy razem piosenki. Uczymy się tradycyjnych tańców, próbujemy różnych laotańskich przysmaków, których w sklepach czy przewodnikach próżno szukać. Czujemy się jak u siebie w domu.

A teraz trochę informacji o stolicy. Typowe infromacje czy wiadomości można przeczytać w przewodniku. Dlatego te informacje pominę, a postaram się skupić na opisaniu prawdziwego życia tego spokojnego miasta. W Vientiane żyje około 1,5 do 2 mnl ludzi (dokładnej liczby nikt nie zna), a liczba ta stanowi 1/3 populacji całego kraju!!! Powierzchnia Laosu to niemal połowa powierzhni Polski.
Właściwie typowy wygląd miasta bliski europejczykowi ogranicza się tylko do centrum miasta. Jest ono stosunkowo małe. Co chwila pośród drzew i palm pojawiają się budynki w stylu kolonialnym. Wzdłuż dwóch głównych ulic pojawiają się restauracje z europejskich jedzeniem, kawiarnie, bary czy inne przybybki europeojskiej kultury. Jednak o godzinie 24.00 wszystko jest już zamknięte.

Nocne życie stolicy to właściwie wieczorne życie. Ludzie rozsiadają się w różnych miejscach by spożyć późny obiad lub kolacje. Segregacje spożywanych posiłków i miejsc, wprowadza jak to w życiu bywa zasobność portfela. Jedni jedzą zupe z makaronem lub ryżem za 2,5 zł, inny jedzą hamburgera za 12, lub wołowinę za 15 zł. Wszystkie puby czy bary pustoszeją już o 23. Nawet jeżeli zabawa gdzieś trwa w najlepsze (a byliśmy w typowej  knajpce lao jako jedyni  europejczycy) wszyscy rozchodzą się przed północą. A jaką muzykę słuchac w takich miejscach? Jeżeli  chodzi o muzykę przez nas nazwaną Lao New Age, to mamy zbyt zamknięte umysły aby cieszyć się w pełni jej brzemieniem. Jeżeli chodzi o piosenki podbarwione angielszczyzną to są to wszystkie "hity" polskich list przebojów dla nastolatków. Od Bibera do Paris Hilton poprzez muzyke pop dance i hity z Tajlandii.

Sama kuchnia laotańska jest bogata w ryby, warzywa, ryż, jajka oraz owoce morza oraz wpływy z Wietnamu czy Chin. Więkrzość potraw podawana jest na ostro lub z ostrymi sosami. Jednak wiadomość z ostatniej chwili!! Wczoraj zostaliśmy poczęstowani najpawdziwszą kaszanką!!  Jedzienie przyrządzane jest na straganach dosłownie wszędzie. Na każdym kroku można natrafić na podobne, a jednak roche inaczej przyrządzane zupy, muszle, krewetki czy inne specjały. To co w  Laosie na prawdę mi się podoba to niesamoita ilość drobnych i większych przekąsek.  Jednak po dłuższym okresie człowiek ma ochotę na coś innego. Godne polecenia są dwa miejsca. Restauracja indyjska o nazwie Nazim. Sprawdziliśmy tylko część menu, ale to co jedliśy na prawde sprawia, że człowiekowie robi się lepiej na sercu. Nie jesteśmy zwolennikami częstego jadania fast-foodów jednak człowiek potrafi zatęskić. Tu wybawienie przechodzi z punktu gastronomicznego o nazwie "Hungry Burger". Sympatyczna Pani nie robiła problemów z własnym doborem ilości mięsa, bekonu czy sera, a otrzymana kanapka miała dobre 20 cm wysokości. Kolejnym punktem jest "BCF Beef" gdzie można zjeśc uczciwy kawałek wołowiny w sosie z zielonego pieprzu oraz świerze domowe frytki  Z PRAWDZIWYCH ZIEMNIAKÓW!!!**

Samo miasto leży nad rzeką Mekong. Ta rzeka jest jednocześnie granicą z Tajlandią. A jak przedstawiają się relacje laotańczyków z krajami sąsiadującymi? Najlepiej przedstawi to tłumaczony dialog Łukasza z Nok.

Ł: a jak Wasze relacje z Tajlandią?
N: hmmmm......nie lubimy ich. Blokują u nas turystyke i mówią ,że jesteśmy wieśniakami. Będą mili dopóki masz pieniądze.
Ł: A jak z Wietnamem?
N: Nie lubimy ich po prostu. Przyjeżdżają tutaj , siedzą i nic nie robią.
Ł: A Kambodża? (z coraz większym  rozbawieniem z głosie)
N: Trochę ich lubimy. Dziwi mnie tylko ich duma z kraju.
Ł: A jak Birma?
N: Nic o nich nie wiem. Oni sobie i my sobie.
Ł: To zostały Chiny. Jak z Chinami?
N: Nie lubimy ich. Oni są zarozumiali, zabrali nam ziemie i jeszcze produkują nasze pamiątki.

Długi wybóch śmiechu Michała i Łukasza.

Transport w stolicy.
Właściwie środki umożliwiające poruszanie się po mieście można podzielić na trzy kategorie. Skuter lub motor. To najszybsze i najtańszy sposób poruszania się po drogach. Tym bardziej jeżeli kierowcą jest nasza znajoma osoba, a sami możemy skupić się na oglądaniu przewijającego się krajobrazu. Jednak dwukołowce przegrywają z często padającymi deszczami oraz przepanującym kurzem i spalinami.
Tuk-tuk to trzy kołowy motor lub mały samochodzik  z siedzieniami i zamontowanym daszkiem. Jest to dosyć dobra forma transportu, jednak kierowcy widząć białe twarze z iście disnejowską wyobraźnią dyktują ceny. Trzeba wyśmiewać cenę, targować się, odchodzić, łapać w tym samym czasie alternatywne środki transportu i może wtedy zbliżymy się do ceny prawdziwej. W naszej karierze za przejechanie tego samego odcinka słyszeliśmy ceny od 6 do 30zł.
W miarę pewnym i opłacalnym środkiem transportu są miejskie autobusy. Kosztują 1.80 zł ( za 15 km jazdy) jednak trzeba dojść z centrum do przystanku.


*jest to oczywiście ocena niesprawiedliwa i subiektywna.
 **przepraszam za wstawkę o jedzeniu. Nie mogłem się powstrzymać.


Chyba zgubili drogę...

Producent biżuterii

Modlitwa rodziny Nok w przeddzień święta

Patouxay - łuk triumfalny

Na łuku

Ogród Buddy

Piekło 




Izba przyjęć

 Deser (ryż, banany i mleczko kokosowe) zawinięty w liście bananowca

Cukiernia 

Przekąski wspominane przez Michała. 


Rybacy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz