poniedziałek, 19 grudnia 2011

Spotkanie 2-giej grupy wolonatariuszy Fundacji Ludzki Świat




Dnia 15.12.2011 kolejne siedem osób wzięło udział w spotkaniu organizacyjnym dla wolontariuszy Fundacji Ludzki Świat. Niestety na zdjęciu widać tylko część z przybyłych osób, ponieważ dopiero po spotkaniu przypomniało nam się istnieniu aparatu. Za to większość osób na zdjęciu jest w uroczych czerwonych płaszczykach:) W najbliższych dniach dwie grupy wolontariuszy zaczynają korepetycje w Zespole Szkół Nr 11 we Wrocławiu.

niedziela, 11 grudnia 2011

Spotkanie organizacyjne 1-ej grupy wolontariuszy

 



Dnia 8.12.2012 odbyło się spotkanie pierwszej grupy wolontariuszy Fundacji Ludzki Świat. Po wstępnej selekcji kandydatów do pracy przy Zespole Szkół Nr 11 we Wrocławiu, podjęła się grupa ośmiu osób. Jest to pierwsza grupa, która w najbliższym tygodniu zacznie przeprowadzać korepetycje. Następne zespoły już czekają na terminy spotkać organizacyjnych.

poniedziałek, 28 listopada 2011

Wolontariat w Zespole Szkół Nr 11 we Wrocławiu

Masz jedną lub dwie godziny czasu wolnego tygodniowo?


Widzisz siebie jako osobę udzielającą korepetycji?

Zależy Ci na pomocy dzieciom mającym kłopoty z nauką?

Każdy chętny po wstępnej rozmowie kwalifikacyjnej może spróbować i przeprowadzić dwie próbne lekcje korepetycji w szkolnej świetlicy.

Zapraszamy do współpracy! Czekamy na Ciebie!


Na wasze wsparcie czeka 30 dzieci ( 9-12 lat) z Zespołu Szkół Nr 11 we Wrocławiu.
Chętni, którzy chcą zaoferować im swoją wiedzę, umiejętności, zaangażowanie i odrobinę wolnego czasu mogą zacząć od teraz!

Każdy z nas może dać coś od siebie.

Zapraszamy do kontaktu z Malwiną pod adresem:
malwina.matkowska@ludzkiswiat.pl


środa, 9 listopada 2011

Zespół Fundacji w Państwowym Zakładzie Wychowaczym w Świdnicy




Dnia 4.11.2011 zespół Fundacji Ludzki Świat został zaproszony do Państwowego Zakładu Wychowawczego w Świdnicy. Zaprosiła nas kadra wychowawców wraz z podopiecznymi. Celem naszej wizyta była opowieść o naszym projekcie w Laosie w aspekcie spełnienia swoich marzeń oraz planów, nie posiadając wielkich możliwości oprócz chęci i czasu. 

Nasze spotkanie z tymi osobami było już drugim w historii naszej Fundacji. Michał Działowski z Fundacji Ludzki Świat w lipcu 2011 opowiadał grupie wychowanków o wyprawie do Mongolii. W lipcu jak i listopadzie spotkaliśmy się z dobrym zachowaniem publiczności oraz miłym przyjęciem.

Zapraszamy do oglądnięcia filmu z tego wydarzenia oraz zapoznaniem się materiałami telewizji TTS

poniedziałek, 24 października 2011

Podsumowanie projektu "Laos 2011"

Uczestnicy projektu: Michał Działowski i Łukasz Łasa.
Czas trwania projektu: 3 miesiące
Przedmiot projektu: nauka dzieci i młodzieży języka angielskiego.
Czas i ilość godzin w szkołach. Codzienna praca w przedszkolu oraz w szkołach publicznych w ośrodku SOS Village oraz szkołach otaczających miasto Vientiane.  Wolontariusze codziennie pracowali od godziny 8.30 do 16 pięć dni w tygodniu.
Dodatkowo za pieniądze przekazane przez darczyńców zakupiono podstawowe przybory szkolne dla dzieci z najbiedniejszych placówek edukacyjnych.


Jednak taki "projekt" to coś więcej, niż takie kilka zdań w podsumowaniu. Liczby, czy słowa to jedno.  Drugie to ogrom doświadczeń i relacji , które zaprocentują w przyszłości. W Laosie znaleźliśmy dobrą placówkę dla naszych wolontariuszy. Trafiliśmy na przewspaniałych ludzi, przy których poczuliśmy się zupełnie jak w rodzinnym domu. I właśnie to jest piękne. Podróże dużo dają. Uczą. Sprawiają , że stajemy się bogatsi w doświadczenie. Doświadczenie, które trudniej zdobyć w normalnym codziennym życiu.

Podróżując i przebywając jako wolontariusze, na przykład w Laosie, jesteśmy zupełnie inaczej odbierani niż typowy turysta. Jesteśmy częścią tamtejszego społeczeństwa. Przez nasze lekcje, które ofiarujemy społeczeństwu jesteśmy świetnie odbieranie przez rodziców, nauczycieli, dzieciaki. W końcu my sami czujemy się świetnie. Na prawdę, nasza działalność daje nam bardzo dużo. Dużo tego co tak na prawdę ciężko jest określić słowami, jednak nieuchwytne "to coś" sprawia, że czujemy się po prostu dobrze. Osobiście czuje się , iż moje życie jest coś warte. Nie spełniam zwykłych materialnych zachcianek, a robię coś więcej. I o to "coś więcej" jest tak dzisiaj trudno. Szkoła, praca, jakieś typowe dodatki. Często to całe życie. Jednak robiąc coś więcej, mam poczucie , że po prostu nie marnuję czasu, życia i to jest moje coś więcej. Zyskuję za to dużo pozytywnej  energii. To mi wystarczy.

Dzięki naszym wyprawom mamy dużo energii na cały rok działania. Wystarczy na chwilę zamknąć oczy, przypomnieć sobie uśmiechy i uściski tych ludzi i sami się uśmiechamy. I tak jest łatwiej żyć. Zmagać się z dniem codziennym.

Przecież nawet himalaiści żyją cały rok tylko marząc. Marzą cały rok, aby potem w kilka dni wspiąć się na szczyt i przez kilka minut popatrzeć na cały świat. I te kilka minut spełnienia marzeń sprawiają, że po prostu czują się dobrze, są lepszymi ludźmi. Tego uczymy się sami i chcemy pokazać to również naszym wolontariuszom.

wtorek, 20 września 2011

Vientiane - najspokojniesza stolica świata

Bywaliśmy już w różnych miastach będących stolicami. Różne były też ich przydomki. Na przykład Ułan Bator -stolica Mongolii jest najzimniejszą, najbrzydszą i najmłodszą stolicą świata*. To miasto spokojnie zasłużyło na swoje tytuły. Jednak to właśnie Vientiane- stolica Laosu nazywana jest w przewodnikach najspokojnieszą stolicą świata. Tak też jest w rzeczywistości. Dzięki naszej pracy na miejsu, poznajemy kraj i stolicę z zupełnie innych stron niż typowy turysta. Mieszkamy, jemy i spędzamy czas z lokalami. Świadomie unikamy miejsc zatłoczonych przez rzesze turystów, gdzyż wyjeżdżając w takie miejsca warto poznać rzeczywistą kulturę odwiedzanego kraju. Znowu przebywanie z lokalami daje nam możliwość uczestniczenia  w tradycyjnych buddyjskich obrzędach. Mało tego, mamy przejaciół, przewodników i tłumaczy w jednym. Miejscowi bardzo cieszą się, że dwóch Polaków przyjechało to Laosu, aby dać coś od siebie, a nie tylko brać jak typowy turysta. Zreszta samych turystów nie jest za dużo. Nasi mili towarzysze zabierają nas w miejsca, w które typowy turysta nie poszedłby lub po prostu by o nich nie wiedział. Jesteśmy też wyposarzeni w informacje jak ustrzec się przed naciąganiem cen, typowym dla sprzedawców widzących białe twarze (a jak białe twarze to na pewno bogate- to mogą płacić więcej).

Trochę o naszych znajomościach na miejscu. Cały nasz kontakt z Laosem zaczął się już Mongolii!! Poznaliśmy tam parę sympatycznych francuzów, którzy spędzili w Laosie prawie dwa lata. Przekazali nam oni kontakty do ludzi w Vientiane. Jedna z nich - studentka, bardzo ucieszyła się na wiadomość o naszej chęci pomocy w Laosie. To właśnie ona odebrała nas z dworca , ona zakwaterowała nas w pobliżu przedszkola "Little Star School". Ona poznała nas z dyrektorką przedszkola. To właśnie Nok - dyrektorka przedszkola bardzo pozytywnie nas przyjęła. Zapewniła nam mieszkanie (o naszych warunkach mieszkaniowych w najbliższym poście) oraz objęła iście matczyną opieką. Poznaliśmy już jej całą rodzine (a jest tej rodziny około 30 osób). Niemal co drugi dzień gdzieś nas zabiera, jemy kolacje z jej rodziną. Śpiewamy razem piosenki. Uczymy się tradycyjnych tańców, próbujemy różnych laotańskich przysmaków, których w sklepach czy przewodnikach próżno szukać. Czujemy się jak u siebie w domu.

A teraz trochę informacji o stolicy. Typowe infromacje czy wiadomości można przeczytać w przewodniku. Dlatego te informacje pominę, a postaram się skupić na opisaniu prawdziwego życia tego spokojnego miasta. W Vientiane żyje około 1,5 do 2 mnl ludzi (dokładnej liczby nikt nie zna), a liczba ta stanowi 1/3 populacji całego kraju!!! Powierzchnia Laosu to niemal połowa powierzhni Polski.
Właściwie typowy wygląd miasta bliski europejczykowi ogranicza się tylko do centrum miasta. Jest ono stosunkowo małe. Co chwila pośród drzew i palm pojawiają się budynki w stylu kolonialnym. Wzdłuż dwóch głównych ulic pojawiają się restauracje z europejskich jedzeniem, kawiarnie, bary czy inne przybybki europeojskiej kultury. Jednak o godzinie 24.00 wszystko jest już zamknięte.

Nocne życie stolicy to właściwie wieczorne życie. Ludzie rozsiadają się w różnych miejscach by spożyć późny obiad lub kolacje. Segregacje spożywanych posiłków i miejsc, wprowadza jak to w życiu bywa zasobność portfela. Jedni jedzą zupe z makaronem lub ryżem za 2,5 zł, inny jedzą hamburgera za 12, lub wołowinę za 15 zł. Wszystkie puby czy bary pustoszeją już o 23. Nawet jeżeli zabawa gdzieś trwa w najlepsze (a byliśmy w typowej  knajpce lao jako jedyni  europejczycy) wszyscy rozchodzą się przed północą. A jaką muzykę słuchac w takich miejscach? Jeżeli  chodzi o muzykę przez nas nazwaną Lao New Age, to mamy zbyt zamknięte umysły aby cieszyć się w pełni jej brzemieniem. Jeżeli chodzi o piosenki podbarwione angielszczyzną to są to wszystkie "hity" polskich list przebojów dla nastolatków. Od Bibera do Paris Hilton poprzez muzyke pop dance i hity z Tajlandii.

Sama kuchnia laotańska jest bogata w ryby, warzywa, ryż, jajka oraz owoce morza oraz wpływy z Wietnamu czy Chin. Więkrzość potraw podawana jest na ostro lub z ostrymi sosami. Jednak wiadomość z ostatniej chwili!! Wczoraj zostaliśmy poczęstowani najpawdziwszą kaszanką!!  Jedzienie przyrządzane jest na straganach dosłownie wszędzie. Na każdym kroku można natrafić na podobne, a jednak roche inaczej przyrządzane zupy, muszle, krewetki czy inne specjały. To co w  Laosie na prawdę mi się podoba to niesamoita ilość drobnych i większych przekąsek.  Jednak po dłuższym okresie człowiek ma ochotę na coś innego. Godne polecenia są dwa miejsca. Restauracja indyjska o nazwie Nazim. Sprawdziliśmy tylko część menu, ale to co jedliśy na prawde sprawia, że człowiekowie robi się lepiej na sercu. Nie jesteśmy zwolennikami częstego jadania fast-foodów jednak człowiek potrafi zatęskić. Tu wybawienie przechodzi z punktu gastronomicznego o nazwie "Hungry Burger". Sympatyczna Pani nie robiła problemów z własnym doborem ilości mięsa, bekonu czy sera, a otrzymana kanapka miała dobre 20 cm wysokości. Kolejnym punktem jest "BCF Beef" gdzie można zjeśc uczciwy kawałek wołowiny w sosie z zielonego pieprzu oraz świerze domowe frytki  Z PRAWDZIWYCH ZIEMNIAKÓW!!!**

Samo miasto leży nad rzeką Mekong. Ta rzeka jest jednocześnie granicą z Tajlandią. A jak przedstawiają się relacje laotańczyków z krajami sąsiadującymi? Najlepiej przedstawi to tłumaczony dialog Łukasza z Nok.

Ł: a jak Wasze relacje z Tajlandią?
N: hmmmm......nie lubimy ich. Blokują u nas turystyke i mówią ,że jesteśmy wieśniakami. Będą mili dopóki masz pieniądze.
Ł: A jak z Wietnamem?
N: Nie lubimy ich po prostu. Przyjeżdżają tutaj , siedzą i nic nie robią.
Ł: A Kambodża? (z coraz większym  rozbawieniem z głosie)
N: Trochę ich lubimy. Dziwi mnie tylko ich duma z kraju.
Ł: A jak Birma?
N: Nic o nich nie wiem. Oni sobie i my sobie.
Ł: To zostały Chiny. Jak z Chinami?
N: Nie lubimy ich. Oni są zarozumiali, zabrali nam ziemie i jeszcze produkują nasze pamiątki.

Długi wybóch śmiechu Michała i Łukasza.

Transport w stolicy.
Właściwie środki umożliwiające poruszanie się po mieście można podzielić na trzy kategorie. Skuter lub motor. To najszybsze i najtańszy sposób poruszania się po drogach. Tym bardziej jeżeli kierowcą jest nasza znajoma osoba, a sami możemy skupić się na oglądaniu przewijającego się krajobrazu. Jednak dwukołowce przegrywają z często padającymi deszczami oraz przepanującym kurzem i spalinami.
Tuk-tuk to trzy kołowy motor lub mały samochodzik  z siedzieniami i zamontowanym daszkiem. Jest to dosyć dobra forma transportu, jednak kierowcy widząć białe twarze z iście disnejowską wyobraźnią dyktują ceny. Trzeba wyśmiewać cenę, targować się, odchodzić, łapać w tym samym czasie alternatywne środki transportu i może wtedy zbliżymy się do ceny prawdziwej. W naszej karierze za przejechanie tego samego odcinka słyszeliśmy ceny od 6 do 30zł.
W miarę pewnym i opłacalnym środkiem transportu są miejskie autobusy. Kosztują 1.80 zł ( za 15 km jazdy) jednak trzeba dojść z centrum do przystanku.


*jest to oczywiście ocena niesprawiedliwa i subiektywna.
 **przepraszam za wstawkę o jedzeniu. Nie mogłem się powstrzymać.


Chyba zgubili drogę...

Producent biżuterii

Modlitwa rodziny Nok w przeddzień święta

Patouxay - łuk triumfalny

Na łuku

Ogród Buddy

Piekło 




Izba przyjęć

 Deser (ryż, banany i mleczko kokosowe) zawinięty w liście bananowca

Cukiernia 

Przekąski wspominane przez Michała. 


Rybacy

niedziela, 18 września 2011

Tymczasem w Laosie....pada.

 Jak już pisaliśmy w ostatnim poście, co drugi dzień po pracy w przedszkolu odwiedzamy różne szkoły finansowane tylko przez Państwo. Pierwszym co można pomyśleć widząc te szkoły to, że nie są one finansowane w ogóle. Wieloletnie wyposażenie ( ławki, tablice) nie były wymienianie od lat. Tablice ,z uwagi na ogromną wilgoć, są powyginane w fantazyjne kształty. Sklepik szkolny spokojnie przyprawiłby o zawał serca naszych polskich pracowników sanepidu. Przeprowadziliśmy rozmowę z dyrektorką, aby dowiedzieć sie czego taka szkoła może potrzebować. Podczas rozmowy spostrzegliśmy zastanawiający sposób myślenia. Dyrektorka uwżała , że najpierw trzeba pomalować ściany. Zayważyliśmy, że może lepiej by było naprawić prowizorycznie dach, ponieważ deszcze zawelają wszystko i wszędzie. Osobiście widziałem pozalewane spore ilości podręczników, worków z cementem.  A pomalowane i otynkowane ściany i tak zaleje woda. Następnym tematem rozmowy było ogromne jezioro tworzące się co roku podczas pory deszczowej na terenie szkoły. Dyrektorka powiedziała , że może w jakimś bliżyszm lub dalszym czasie otrzyma na to pieniądze. Na to my, że przecież wystarczy 30 osób z  łopatami,  kilka dni pracy oraz kilka rowów odwadniających i po sprawie. Dzieci nie mogą brodzić cały czas w stojące wodzie, w której pływa wszystko (od śmieci po różne zwierzątka).  Jednak to jest ciągle kraj komunistyczny i nieustannie trzeba mieć na wszystko i wszędzie pozwolenia. Przypomina mi się tutaj wczesno  PRL-owski żart , iż aby wyrzucić worek śmieci , trzeba  zachować drugi z niezbędnymi na to dokumentami.

Tutaj warto zwrócić uwagę na postawę wykształcająca się u ludzi , gdy dajemy im ogromne środki pieniężne. Środki pieniężne , które nie zwalczają przyczyn , a jedynie skutki problemów.  W  krajach Afryki czy nawet w Europy wielu ludzi przekłada "nic nie robienie" nad pracę i rozwój  , z myślą , że przecież i tak ktoś im wybuduje studnie, któs da im jedzienie, któś im zapewni minimum socjalne. Najłatwiej jest pomóc dając pieniądze. Najtrudniej jest pomóc ludziom mądrze. To zabiera mnóstwo czasu i energi. Nauczyć ich samodzielności, przedsiębiorczości. Uważamy, iż taki sposób pomgania nasza fundacja powinna sobie postawić za misję.












środa, 14 września 2011

Lekcje w szkołach państwowych

W tym tygodniu postanowiliśmy odwiedzić kilka szkół, które utrzymują się włącznie ze środków finansowych pochodzących od państwa. Dodatkowo naszych działań nie ułatwiają padające prawie nieustająco od kilku dni monsunowe deszcze. Do każdej ze szkół braliśmy dzieci z naszego przedszkola, aby mogły zobaczyć odmienne warunki nauki.
Szkoły różnią się dalece od tych w Polsce, zarówno jeżeli chodzi o ich wygląd jak i zachowanie samych uczniów. W szkole SOS Village, w której jesteśmy niemal codziennie, czuje się niesamowitą atmosferę chęci do pracy i uśmiechu. Dzieci  noszą takie same mundurki szkolne. Jedyną rzeczą, którą dzieci mogą się wyróżnić pośród innych to czerwona chusta i metalowa odznaka wprowadzona przez laoszańską komunistyczną organizacje młodzieży. Czerwona chuste otrzymuje sie za dobre zachowanie w szkole. Tym samym nie widać, które dziecko jest z lepiej sytuowanej rodziny, z tej biedniejszej czy też jest sierotą. Dzieci po zajęciach same sprzątają swoją klasę, a każda klasa ma wydzielony sektor zieleni szkolnej i chodników. Ich zadaniem jest utrzymywanie w tym miejscach ładu i porządku. Dzieci same garną się do pracy. Nikt ich do tego nie zmusza.  Podczas lekcji wszystkie dzieci siedzą grzecznie i cicho. Panuje tutaj szacunek do nauczycieli, pracowników szkoły wszystkich szczebli i na przykład nauczycieli z zagranicy jak my. Dzieci wymawiają na powitanie tradycyjne „sabadii” i kłaniają się ze złączonymi dłońmi. Podczas przerw słychać śpiewy i zobaczyć można tradycyjne tańce wykonywane przez samych uczniów – Michał uczył się jednego z nich wywołując salwy śmiechu u wychowanków i pracowników szkoły.

W szkołach na obrzeżach miasta, w których uczyliśmy sytuacja wygląda zdecydowanie gorzej. Rolę dzwonka pełni samochodowa felga zawieszona na starym łańcuchu motocyklowym. Nauczyciel uderza w niego kawałkiem stalowego pręta obwieszczając początek i koniec lekcji.  Przez porę deszczową wszędzie stoi woda , o  różnej głębokości. Dzieci, aby dojść do klas czy też do stołówki i sklepiku przypominające te miejsca tylko z nazwy, muszą brnąć po łydki w wodzie i błocie. Klasy to rozsypujące się murowane ściany i blaszany dach. Ławki i krzesła oraz tablice noszą ślady wieloletniego użytkowania i wszechpanującej wilgoci. Jednak same dzieci pomimo panujących warunków są uśmiechnięte i z chęcią zabierają się do nauki. Ciekawym aspektem są młodzi mnisi uczęszczający do szkół. Siedzą wśród uczniów  w tradycyjnych szatach.

Jednak ciągle w oczy rzucają się braki sprzętowe i naukowe. Nauczyciel języka angielskiego powiedział nam, że marzy o jednym (jednym!!) ilustrowanym słowniku. Chciałby nawet kupić ten podręcznik sam, ale nie wystarcza mu na to jego pensja – około 70 $ miesięcznie. Książki, które ma szkoła jak i te posiadane przez uczniów to wieloletnie woluminy przechodzące z rąk do rąk. Tutaj, aż do głowy ciśnie się sytuacja, gdzie rodzicie w Polsce muszą wydać rok rocznie po kilkaset złotych na nowiutki komplet podręczników, gdzie kupno podręcznika używanego to podobno zbrodnia na edukacji i rozwoju uczniów.
Pomimo  mało sprzyjających warunków codziennie jesteśmy w naszych przedszkolu , a  co drugi dzień w szkole SOS Village. W popołudnia wolne odwiedzamy okoliczne szkoły, by przeprowadzić lekcje oraz zobaczyc ich sytuacje i potrzeby. 

Dyrektor wolajacy na przerwe



W porze deszczowej zalane szkoly to codziennosc.




Szkolny dzwonek


















Nauczyciele na drugim sniadaniu.