Dokładnie na środku granicy pomiędzy Tajlandią i Laosem.
Mini banan. Norm europejskich by nie przeszedł z pewnością.
Za nami dwa dni spędzone na łodzi poruszającej się z prędkością turystyczną po rzece Mekong. Jest to bardzo ciekawa forma transportu. Jeżeli przymknie się oko na niewygodne siedzenia wyciągnięte ze starych samochodów i ustawione blisko, bardzo blisko siebie to można skupić się na wspaniałych widokach przewijających się za burtą. Nasza jednostka pływająca miała około 30 metrów długości i 2 m szerokości. Z przodu honorowe miejsce zajmował kapitan. Następnie znajdowała się część ładunkowa, a za nią szeregi foteli. Co można natomiast powiedzieć o samej rzecze Mekong? Jest długa jak Texas i szeroka jak boisko futbolowe. Podczas rejsu nieprzerwanie po obu stronach rzeki przewijają się ściny zielonej dżungli. Co jakiś czas widać większe i mniejsze skupiska domków na palach. Przy większych wioskach łódź cumuje by wziąć towary i pasażerów. Coś w rodzaju autobusu tylko przystanki na żądanie tworzą się wszędzie. Sama rzeka nie jest zatłoczona. Co jakiś czas widać małą i długą łódkę z jednym rybakiem, dziećmi płynącymi do szkoły lub zawodnikami ćwiczącymi pływanie na czas. W pierwszy dzień na łodzi spędziliśmy około 8 godzin. Wieczorem dopłynęliśmy do miejscowości, w której czekał nas nocleg. Ceny noclegów były bardzo niskie. Jednak to była tylko okazja do zachęcenia turystów. Obiad w jadłodajni hotelowej kosztował dwa razy tyle co pokój dla dwóch osób o deserze nie wspominając.( ciągle jednak mówimy o kwotach rzędy 3-4 dolarów). Jednak to tam właśnie jedliśmy pierwszy raz pieczywo od około trzech tygodni. Co jeszcze lepsze to pieczywo było wyrabiane na miejscu i podawane z przepysznym sosem, warzywami i kurczakiem. Jedzenie miejscowe jest bardzo dobre. Jednak po trzech tygodniach jedzenia głównie ryżu, makarony i warzyw z odrobiną mięsa człowiek ma ochotę na wielki kawał mięsa z ziemniakami. Drugi dzień to już prawie 10 godzin na na łodzi i w końcu stacja docelowa : Luang- Prabang. W przewodniku napisane jest, iż ludzie planują zostać tutaj na 2-3 dni, a nie zauważają nawet kiedy mija miesiąc , a nawet rok. To rzeczywiście prawda. Zaskakuje tutaj niesamowity spokój. Z ludzi bije życzliwość i spokój. Okoliczni restauratorzy czy handlarze w żadnym wypadku nie są natarczywi. Z chęcią zostalibyśmy tutaj dłużej jednak chcemy jak najszybciej dotrzeć do stolicy i zacząć naukę języka angielskiego dzieci w sierocińcu i szkole. Dziś wieczorem czeka nas 10 godzin jazdy nocnym autobusem do stolicy Laosu- Vientiane.
Nie wierzę w tego mini banana... to pewnikiem duża łapa, a nie mini banan. Kciuki za powodzenie Waszej misji i szczęśliwy powrót ciągle zaciśnięte. Viola S.
OdpowiedzUsuńDziałos, kleptomanie, jeszcze się śmiesz pokazywać w sieci w koszulce Neli! : D
OdpowiedzUsuń/Alina
Veto:) jak juz mowilem koszulka znalazla sie przypadkiem w moim plecaku podczas pakowania sie na obozie. Mam na to swiadkow:)
OdpowiedzUsuń