Pełni nadziei i pozytywnych myśli o przyjemnej i obliczanej na około 10 godzin podróży, wsiedliśmy do busa przypominającego tylko z nazwy „VIP Bus”. Bus wyjechał o godzinie 19.30 czasu miejscowego. Już godzinę później zaczęły się małe komplikacje. Przez padające deszcze droga nie była w dobrej formie i kierowca musiał wolno jechać. Zaśnięcie w busie nie umilały podskakiwania na wybojach, częste pokrzykiwania i rażące światła oznaczające przystanki oraz głośnia muzyka z gatunku Lao New Age. Jednak już około północy stanęliśmy definitywnie. Okazało się , iż przez spore opady deszczu część skarpy osunęła się wraz z drogą. Na miejscu pracowało już sześć koparek usypujących nową półkę z ziemi, która miała spełnić rolę drogi. Kiedy w końcu nasz bus przejechał przeszkodę okazała się , iż spędziliśmy w tym miejscu 16 godzin , a nawet nie byliśmy w połowie drogi. Jednak nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło! Ostatnie 6 godzin minęło nam na rozmowie z parą nowo poznanych sympatycznych Czechów.
Do stolicy dojechaliśmy powoli, acz bez większych problemów o trzeciej rano. Odebrała nas znajoma Laotanka , która stwierdziła , iż pobiliśmy rekord guinnessa w długości przejazdu na naszej trasie. (niestety jest to rekord nieoficjalny oraz niepotwierdzony i nie zamierzamy go powtarzać). Pierwszą noc w Vientiane spędziliśmy w hotelu, a następnego dnia zaczęliśmy organizować się na miejscu o czym napiszemy w następnym poście.
Droga...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz